You are what you eat.

07:43 Unknown 0 Comments

Dietetyk ze mnie żaden, niezliczoną ilość razy próbowałam być na diecie wszelkimi sposobami z różnymi skutkami. Nie wątpię (a wręcz przeciwnie) w zbawienną opiekę dietetyka i profesjonalnie ułożony jadłospis oraz plan treningowy, jednak jestem obecnie w takim momencie swojego życia, kiedy wykupywanie wszelkiego rodzaju pakietów czy zapisywanie się pod opiekę lekarza jest bezcelowe, ponieważ od września gotowanie i przyrządzanie posiłków będzie poza moim zasięgiem. Tak więc obecnie sama staram się zmienić swoje nawyki żywieniowe. Jeśli macie czas, możliwość i pieniądze aby zasięgnąć długotrwałej porady dietetyka - zróbcie to. Te wszystkie zdjęcia na Facebooku i innych stronach, gdzie po lewej widzimy otyłą kobietę, a po prawej ta sama pani waży piętnaście kilogramów mniej w to większości nie bujda. Zdrowe i przede wszystkim racjonalne odżywianie połączone z dopasowanym do możliwości danej osoby planem treningowym to jest recepta na sukces. Brzmi banalnie, macie wrażenie, że gdzieś już to słyszeliście? Fakt, nie objawiam wam teraz najnowszego odkrycia naukowego. To stare jak świat stwierdzenie, w które niestety większości społeczeństwa wciąż ciężko uwierzyć.
Jeśli chodzi o mnie - nie mogę przestać wściekać się na siebie, że zmarnowałam całe wakacje, myśląc, że po prostu nie jedząc słodyczy i ćwicząc zrzucę zbędne kilogramy. Tymczasem moja waga nie zmieniła się ani w jedną, ani w drugą stronę - po prostu stanęła w miejscu. Dlaczego? Z pomocą pani dietetyk, do której chodzę na pomiar ciała za pomocą specjalnej wagi (Tanity), zrozumiałam, że zjadałam dziennie tyle kalorii i tyle samo spalałam, co nie spowodowało wzrostu wagi. Jednak schudnąć w taki sposób również nie mogłam, ponieważ na ćwiczeniach traciłam tylko te kalorie, które danego dnia jadłam - a nie gubiłam tę tkankę tłuszczową, którą już od dawna mam zmagazynowaną w swoim ciele. Na tym polegał cały błąd mojego "odchudzania".
Aby zacząć tracić wagę, należy zrozumieć jedno - musimy jeść mniej, niż dotychczas, obciąć jakąś część kalorii, które dotąd wchłanialiśmy wraz z różnymi pokarmami. Wtedy nasz organizm podczas codziennego wysiłku fizycznego będzie mógł wykorzystywać nagromadzone dotąd zapasy tkanki tłuszczowej i spali je. 
Jeść mniej nie znaczy jednak być głodnym. Nasze posiłku muszą być zbilansowane - zawierać odpowiednią ilość różnych makroskładników. Powinny być też sycące, po to, żebyśmy godzinę po zjedzeniu obiadu nie poczuli głodu. 
Właśnie. Jednym z moich problemów jeśli chodzi o odżywianie było też podjadanie. I nie chodzi o to, że czekając na obiad zajadałam chipsy czy paluszki. Nie, moje podjadanie było "zdrowe" jeśli chodzi o produkty - jabłko, nektarynka, czereśnie, śliwki itp, itd. Jednak nawet zjadanie zdrowych rzeczy pomiędzy posiłkami jest niewskazane - w końcu nawet jabłka czy śliwki zawierają nie tyle co kalorie, ale węglowodany. Takie podjadanie dezorientuje również żołądek - sprawia, że cały czas odczuwamy nie tyle co głód, a "chęć" na tak zwane, niesprecyzowane "coś". Mając takie "chęci" kilka razy w tygodniu po kilka razy w ciągu dnia, łatwo można doprowadzić do nadwagi. 
Jak więc ja zaczęłam zmieniać swoje nawyki żywieniowe?
Przede wszystkim zaczęłam szperać w internecie w poszukiwaniu dietetycznych przepisów na posiłki. Zazwyczaj była przy nich napisana ilość kalorii w stu gramowej porcji. Powiem wam szczerze, że na kalorie szczególnie nie zwracałam uwagi, raczej na zawartość cukrów, tłuszczów i białek. Układałam z tych przepisów jadłospis na cały dzień - pięć posiłków, które jadłam co trzy godziny. Robiłam listę zakupów, kupowałam, co było potrzebne i... zabierałam się do roboty. Nieoceniona była pomoc mojej mamy i siostry, ponieważ ja... cóż, nienawidzę gotować (w sumie to może być kolejny powód, dlaczego nie mogłam wcześniej zabrać się za normalną dietę). Jeśli wiedziałam, że następnego dnia nie będzie mnie w domu i będę musiała zjeść w mieście, w podróży, u babci, przygotowywałam pojemniczki. Na telefonie ustawiałam pięć alarmów, aby nie zapomnieć, o której mam zjeść.
Jeśli chodzi o płyny - tylko woda. Mnie osobiście nigdy do soczków, Tymbarków i Coca Coli nie ciągnęło, więc nie miałam z tym problemów. Świetna na "chętkę na coś" jest również zielona herbata - bardzo dobrze wpływa na metabolizm i przynajmniej u mnie niweluje chęć zjedzenia czegoś.
I oczywiście obowiązkowo treningi - teorie są różne, że niby minimum trzy razy w tygodniu, inni że cztery... Ja w ostatnich tygodniach wakacji mam szaleństwo na kettlach - chodzę na sześć treningów w tygodniu, ale tylko trzy z nich są to typowe treningi, natomiast pozostałe trzy - to nauka/przypomnienie techniki i zasad pracy z odważnikami. Na każde chodzę z ochotą, bo wszystkie tak samo przynoszą mi radość. :)
Co jest jeszcze dla mnie ważne w zmienianiu nawyków żywieniowych? Wsparcie rodziny i przyjaciół - to, że nie śmieją się ze mnie, kiedy nagle w parku wyciągam pojemnik z jedzeniem i wcinam jakąś dziwnie wyglądająca pastę (kocham ich za to, że potrafią ją ze mną zjeść i powiedzieć, że im smakuje!), że pomagają mi w przyrządzaniu posiłków i robieniu zakupów oraz, że są wsparciem psychicznym i motywacją.
Moja dobra rada na koniec - zanim jednak zabierzesz się za samodzielne zmienianie swoich nawyków żywieniowych - uzbrój się w cierpliwość, silną wolę i optymizm.
Będzie ciężko, ale jestem pewna, że się opłaci!

Miłego wieczoru!:)

0 comments: