This is gonna be war.

11:43 Unknown 0 Comments

Zamierzam powiedzieć Wam jedną rzecz - jestem cholernie zestresowana.
I zapewniam was, że nie tylko ja.
Jutrzejsze Mistrzostwa to dla mnie nie jest walka o medale, o podium i takie tam. Taka walka to akurat nie jest moja walka.
Moja jutrzejsza walka to walka tej  Ewy, którą staram się stać - silnej, pewnej siebie i optymistycznej dziewczyny z leniwą, zakompleksioną, słabą i pesymistyczną Ewką. Może dla kogoś z was rozdwojenie osobowości to przypadek kwalifikujący się do leczenia psychiatrycznego, ale ja zaręczam, że wszystko ze mną w porządku.
Jednak każdy trening, każde wyjście na scenę to dla mnie bitwa. Staczam je każdego dnia - większe, mniejsze, lecz każda znaczy coś innego i coś innego do mojego życia wnosi. Jutro natomiast zamierzam rozegrać wojnę. Zamierzam zniszczyć te wszystkie bariery, które wytworzyło moje ciało i psychika. Zamierzam ze sobą wygrać.
Jednak będę was bardzo potrzebowała. I powtarzam - nie tylko ja.
Ludzie, którzy również startują w tych zawodach w różnych kategoriach mają swoje cele, które chcą jutro osiągnąć. Jednak niezależnie od tego, jakie postawili sobie wyzwania, oni wszyscy potrzebują usłyszeć, że jesteście z nimi.
Rodzino, przyjaciele, znajomi - bądźcie tam z nami jutro. Krzyczcie jak najgłośniej możecie. Uwierzcie mi, kiedy usłyszę doping moich najlepszych przyjaciółek, które będą krzyczały: "Zrobisz to! Uda ci się! Ciśnij!" to zrobię to, uda mi się, będę cisnęła. Chociażby nie wiem jak paliło w udach, chociażby nie wiem jak bolały ręce, chociażby nie wiem jak głośno leniwa Ewka w mojej głowie będzie krzyczała "Zostaw to cholerstwo, idiotko, nie dasz rady!".
Dam radę, zrobię to.
Jednak potrzebuję was. Wszyscy was potrzebujemy.
Nawet jeśli nie wiesz, z czym to się je, nie znasz ludzi, którzy startują, myślę, że powinieneś przyjść. Aby poczuć te emocje, zaangażowanie, miłość do tych żelaznych kulek.
Tak, to jest miłość.
Twarda, ciężka, nieustępliwa, ale jednak.

A tak poza tym - tak jak mówiłam, zabawa będzie PRZEDNIA!:D Mnóstwo atrakcji, dobra muzyka, przystojni faceci, wysportowane laski, konkursy dla publiczności...

Słowem - zajrzyj do nas!

A wspominałam, że poznałam dzisiaj na żywo najlepszą blogerkę świata Angelikę Przybyłek z PowerWorkoutu?
Nie?
No to mówię.
Tak?
Mówię jeszcze raz:

POZNAŁAM ANGELIKĘ PRZYBYŁEK, POZNAŁAM ANGELIKĘ PRZYBYŁEK! *-*


Na żywo jest jeszcze lepsza niż w Internetach. *-*

Marzenia się spełniają. 

Trzymajcie się ciepło i...

WIDZIMY SIĘ JUTRO NA MUSZLI KONCERTOWEJ W PARKU KRÓLOWEJ HELENY W BIELSKU PODLASKIM!
START - 10:00!

Spokojnej nocy. :)

0 comments:

You are what you eat.

07:43 Unknown 0 Comments

Dietetyk ze mnie żaden, niezliczoną ilość razy próbowałam być na diecie wszelkimi sposobami z różnymi skutkami. Nie wątpię (a wręcz przeciwnie) w zbawienną opiekę dietetyka i profesjonalnie ułożony jadłospis oraz plan treningowy, jednak jestem obecnie w takim momencie swojego życia, kiedy wykupywanie wszelkiego rodzaju pakietów czy zapisywanie się pod opiekę lekarza jest bezcelowe, ponieważ od września gotowanie i przyrządzanie posiłków będzie poza moim zasięgiem. Tak więc obecnie sama staram się zmienić swoje nawyki żywieniowe. Jeśli macie czas, możliwość i pieniądze aby zasięgnąć długotrwałej porady dietetyka - zróbcie to. Te wszystkie zdjęcia na Facebooku i innych stronach, gdzie po lewej widzimy otyłą kobietę, a po prawej ta sama pani waży piętnaście kilogramów mniej w to większości nie bujda. Zdrowe i przede wszystkim racjonalne odżywianie połączone z dopasowanym do możliwości danej osoby planem treningowym to jest recepta na sukces. Brzmi banalnie, macie wrażenie, że gdzieś już to słyszeliście? Fakt, nie objawiam wam teraz najnowszego odkrycia naukowego. To stare jak świat stwierdzenie, w które niestety większości społeczeństwa wciąż ciężko uwierzyć.
Jeśli chodzi o mnie - nie mogę przestać wściekać się na siebie, że zmarnowałam całe wakacje, myśląc, że po prostu nie jedząc słodyczy i ćwicząc zrzucę zbędne kilogramy. Tymczasem moja waga nie zmieniła się ani w jedną, ani w drugą stronę - po prostu stanęła w miejscu. Dlaczego? Z pomocą pani dietetyk, do której chodzę na pomiar ciała za pomocą specjalnej wagi (Tanity), zrozumiałam, że zjadałam dziennie tyle kalorii i tyle samo spalałam, co nie spowodowało wzrostu wagi. Jednak schudnąć w taki sposób również nie mogłam, ponieważ na ćwiczeniach traciłam tylko te kalorie, które danego dnia jadłam - a nie gubiłam tę tkankę tłuszczową, którą już od dawna mam zmagazynowaną w swoim ciele. Na tym polegał cały błąd mojego "odchudzania".
Aby zacząć tracić wagę, należy zrozumieć jedno - musimy jeść mniej, niż dotychczas, obciąć jakąś część kalorii, które dotąd wchłanialiśmy wraz z różnymi pokarmami. Wtedy nasz organizm podczas codziennego wysiłku fizycznego będzie mógł wykorzystywać nagromadzone dotąd zapasy tkanki tłuszczowej i spali je. 
Jeść mniej nie znaczy jednak być głodnym. Nasze posiłku muszą być zbilansowane - zawierać odpowiednią ilość różnych makroskładników. Powinny być też sycące, po to, żebyśmy godzinę po zjedzeniu obiadu nie poczuli głodu. 
Właśnie. Jednym z moich problemów jeśli chodzi o odżywianie było też podjadanie. I nie chodzi o to, że czekając na obiad zajadałam chipsy czy paluszki. Nie, moje podjadanie było "zdrowe" jeśli chodzi o produkty - jabłko, nektarynka, czereśnie, śliwki itp, itd. Jednak nawet zjadanie zdrowych rzeczy pomiędzy posiłkami jest niewskazane - w końcu nawet jabłka czy śliwki zawierają nie tyle co kalorie, ale węglowodany. Takie podjadanie dezorientuje również żołądek - sprawia, że cały czas odczuwamy nie tyle co głód, a "chęć" na tak zwane, niesprecyzowane "coś". Mając takie "chęci" kilka razy w tygodniu po kilka razy w ciągu dnia, łatwo można doprowadzić do nadwagi. 
Jak więc ja zaczęłam zmieniać swoje nawyki żywieniowe?
Przede wszystkim zaczęłam szperać w internecie w poszukiwaniu dietetycznych przepisów na posiłki. Zazwyczaj była przy nich napisana ilość kalorii w stu gramowej porcji. Powiem wam szczerze, że na kalorie szczególnie nie zwracałam uwagi, raczej na zawartość cukrów, tłuszczów i białek. Układałam z tych przepisów jadłospis na cały dzień - pięć posiłków, które jadłam co trzy godziny. Robiłam listę zakupów, kupowałam, co było potrzebne i... zabierałam się do roboty. Nieoceniona była pomoc mojej mamy i siostry, ponieważ ja... cóż, nienawidzę gotować (w sumie to może być kolejny powód, dlaczego nie mogłam wcześniej zabrać się za normalną dietę). Jeśli wiedziałam, że następnego dnia nie będzie mnie w domu i będę musiała zjeść w mieście, w podróży, u babci, przygotowywałam pojemniczki. Na telefonie ustawiałam pięć alarmów, aby nie zapomnieć, o której mam zjeść.
Jeśli chodzi o płyny - tylko woda. Mnie osobiście nigdy do soczków, Tymbarków i Coca Coli nie ciągnęło, więc nie miałam z tym problemów. Świetna na "chętkę na coś" jest również zielona herbata - bardzo dobrze wpływa na metabolizm i przynajmniej u mnie niweluje chęć zjedzenia czegoś.
I oczywiście obowiązkowo treningi - teorie są różne, że niby minimum trzy razy w tygodniu, inni że cztery... Ja w ostatnich tygodniach wakacji mam szaleństwo na kettlach - chodzę na sześć treningów w tygodniu, ale tylko trzy z nich są to typowe treningi, natomiast pozostałe trzy - to nauka/przypomnienie techniki i zasad pracy z odważnikami. Na każde chodzę z ochotą, bo wszystkie tak samo przynoszą mi radość. :)
Co jest jeszcze dla mnie ważne w zmienianiu nawyków żywieniowych? Wsparcie rodziny i przyjaciół - to, że nie śmieją się ze mnie, kiedy nagle w parku wyciągam pojemnik z jedzeniem i wcinam jakąś dziwnie wyglądająca pastę (kocham ich za to, że potrafią ją ze mną zjeść i powiedzieć, że im smakuje!), że pomagają mi w przyrządzaniu posiłków i robieniu zakupów oraz, że są wsparciem psychicznym i motywacją.
Moja dobra rada na koniec - zanim jednak zabierzesz się za samodzielne zmienianie swoich nawyków żywieniowych - uzbrój się w cierpliwość, silną wolę i optymizm.
Będzie ciężko, ale jestem pewna, że się opłaci!

Miłego wieczoru!:)

0 comments:

Train wherever you are!

04:22 Unknown 2 Comments

Zanim rozpoczęłam swoją przygodę z treningami Kettlebell Hardstyle, nieustannie próbowałam wprowadzić element ruchu do swojego życia za pomocą tak prostego narzędzia, jakim jest portal Youtube.com. Nie miałam funduszy, a może bardziej czułam opór przed wyjściem z domu i ćwiczeniem w grupie. Nie wiedziałam też, czy w Bielsku w ogóle odbywają się tego typu zajęcia, a siłownia odrzucała mnie wizją samych napakowanych gości i wysportowanych dziewczyn patrzących na mnie i moją niezbyt "fit" figurę z pogardą. Ćwiczyć - a co za tym idzie schudnąć, chciałam jednak bardzo, więc razem z Jillian Michaels, Jessicą Smith i Mel B zaczęłam robić treningi w domu.
Pamiętam, że zaczęłam od słynnego programu Jillian Michaels "30 Days Shred". Program zawierał trzy poziomy - na każdym ćwiczyło się przez 10 dni. Ćwiczenia na filmiku pokazywała Jillian wraz z dwoma asystentkami, które prezentowały również zmodyfikowane wersje różnych ruchów, tak aby i początkujący, i zaawansowani byli w stanie je wykonać. Program był ciekawy, stanowił wyzwanie, nie nudził się, a te trzydzieści minut ćwiczeń mijało jak jedna chwila, jednak co ważniejsze - w połączeniu z dietą po miesiącu faktycznie było widać rezultaty. Jeśli chodzi o inne programy Jillian Michaels ciekawy był jeszcze ten pod nazwą "Yoga Meltdown", który również miał dwa poziomy oraz pojedyncze filmiki związane z kickboxingiem. Sama Jillian jako trenerka była motywująca, jednak denerwowało mnie to, że na filmiku... nie ćwiczyła razem ze swoimi asystentkami! Zdecydowanie wolałam widzieć, że trener "skacze" razem ze mną.
Po Jillian Michaels przyszedł czas na Jessicę Smith - jej treningi, z których korzystałam, były mniej intensywne i dłuższe, ale również ciekawe. Ćwiczyłam różnego rodzaju "walkingi" i bardzo polubiłam Jessicę oraz sposób, w jaki motywowała ćwiczącego do pracy. No i przede wszystkim... męczyła się razem ze mną! A jej piesek był przeuroczy.
Jeśli zaś chodzi o Mel B to tylko jeden z jej treningów wbił się w pamięć jako ten "ciekawy". Był to "Dziesięciominutowy trening nóg". Wykonywałam również inne - między innymi na brzuch, ale nie zrobiły na mnie pozytywnego wrażenia. Wszystkie treningi Mel B są wymagające i pomimo tego, że trwają krótko, ich intensywność jest bardzo duża. Sama Mel jako trenerka jest szalenie motywująca, a przede wszystkim bezpośrednia.
Był też w moim życiu moment, kiedy pokusiłam się o ćwiczenia z Ewą Chodakowską i one również zapadły mi w pamięć. Z treningów Ewy wykonałam co prawda tylko jeden - 30 minutowy gotowy trening przygotowany dla Detocell Academy i był on bardzo ciekawy - podzielony na partie, bogaty w interesujące ćwiczenia i stanowił dla mnie wyzwanie. Ewa jako trenerka sprawdziła się bardzo dobrze - sprawiła, że wytrwałam do końca.
Odkąd zaczęłam trenować pod okiem instruktorów z Centrum Kettlebell Polska, nie korzystam już z tego typu treningów, jednak jeśli ktoś nie jest w stanie pod względem finansowym czy zwyczajnie brak mu czasu na wyjście z domu, to polecam spróbować treningów w zaciszu własnego salonu - filmiki z ćwiczeniami są dostępne w sieci, a przyrządy, których zazwyczaj używają trenerki to hantle i piłka. Te rzeczy są niedrogie i często do kupienia w sklepach typu Biedronka czy Lidl. Zamiast hantli możecie użyć też butelek z wodą - efekt jest taki sam. Pamiętajcie jednak by nie przeforsowywać się i starać się wykonywać ćwiczenia według zaleceń trenera. Tylko poprawnie wykonywane ruchy mogą uchronić was od kontuzji.

Miłego dnia życzę i udanego treningu!:)


2 comments:

The truth is...?

01:45 Unknown 2 Comments

Nie jestem specjalistką odnośnie sportu, zdrowia, zdrowego odżywiania i innych tego typu rzeczy, aczkolwiek podczas swojej już półrocznej przygody z kettlami  mogę stwierdzić jedno - napatoczyłam się już na parę stwierdzeń, jak się potem dowiedziałam, fałszywych, którymi teraz chciałabym się z wami podzielić i które, nie jako pierwsza, po raz kolejny chciałabym obalić. Uwierzcie mi, sama na początku byłam święcie przekonana, że tylko robiąc brzuszki wyrobię sobie piękne mięśnie brzucha (bzdura!), a moi rodzice wyrażali obawy odnośnie tego, czy nie połamię sobie kręgosłupa dźwigając "to żelastwo" (kettlebells). Teraz, mądrzejsza o kilka życiowo - treningowych prawd przedstawiam wam 4 mity na temat treningów siłowych, które przyprawiają mnie o białą gorączkę:

1. Kobieta: "Ale przecież ja SPUCHNĘ od podnoszenia ciężarów!"

Wiele pań ma obawy odnośnie treningów siłowych, ponieważ boją się, że poprzez podnoszenie kettli, sztangi czy hantli ich sylwetka upodobni się do sylwetki, na przykład takiego... Mariusza Pudzianowskiego. Owszem, można do tego doprowadzić, aczkolwiek wydaje mi się, że wymaga to specjalnego planu treningowego oraz diety. Drogie panie - sprawdziłam to na sobie - nic złego się nie stało z moją sylwetką przez pracę z ciężarami i nie widziałam na zajęciach ani nie słyszałam jak dotąd o nikim takim, kto "spuchł" bądź drastycznie zwiększył objętość swoich mięśni po normalnych treningach z obciążeniem. Wręcz przeciwnie, sylwetki moich koleżanek i pań, które pracują z kettlami, po sumiennych treningach i diecie, wyglądają przecudownie.

Zresztą, wejdź TUTAJ i przekonaj się sama.

2. Brzuszki moim sposobem na piękny, płaski brzuch!

Nic bardziej mylnego. Owszem, mięśnie naszego brzucha podczas wykonywania wszelkiego rodzaju "ćwiczeń na brzuch" mogą stać się grubsze i mocniejsze, jednak jeśli najpierw nie pozbędziemy się tego, co je "okrywa", a więc zbędnej tkanki tłuszczowej, nie będą one widoczne. Tkanki tłuszczowej można się pozbyć wykonując hardstyle'owe swingi, jeżdżąc na rowerze, pływając, biegając.

3. Ćwiczenia z Kettlebells szkodzą kręgosłupowi i mogą doprowadzić do kalectwa.

Owszem, jak każde nieprawidłowo wykonywane ruchy i ćwiczenia, kettlebells również mogą doprowadzić do poważnych bólów kręgosłupa czy kontuzji. Jeśli jednak ćwiczymy poprawnie, według zaleceń DOŚWIADCZONEGO instruktora i pod jego czujnym okiem, wpływ kettlebells na bóle kręgosłupa i wszelkie związane z nim choroby i patologie może być zbawienny. Wszystko z głową, a nikomu nic się nie stanie.

4. "Nie podnoś tego, jesteś za młoda!".

Istnieje mit, jakoby podnoszenie ciężarów przez nastolatki mogło przyczynić się do zahamowania ich wzrostu. Wzięło się to z teorii, że trening siłowy może uszkodzić kości i zatrzymać ich rozwój. Jednak jest wręcz przeciwnie - trening siłowy może zapobiegać takim sytuacjom i dobrze wpływać na rozwój i sprawność młodych ludzi. Dlatego drodzy rodzice, nie bójcie się! Jeśli tylko wasze dziecko ćwiczy pod okiem doświadczonego instruktora - na pewno nic mu się nie stanie.

Podsumowując, jeśli kiedykolwiek spotkacie się z innymi, podejrzanie brzmiącymi "prawdami" na temat treningów, głoszonymi najczęściej przez "doświadczonych" trenerów i ćwiczących - nie dajcie się zwariować i pomyślcie logicznie, czy to, co mówią ci "znawcy" i "specjaliści" przypadkiem zasadniczo nie mija się z prawdą.

Udanej soboty życzę!:)

Źródła:
https://www.kulturystyka.sklep.pl/catalog/gfx/newslettery/169newsleter.html
http://facet.interia.pl/aktywnosc/silownia/news-treningowe-mity-10-najwiekszych-bzdur,nId,938617

2 comments:

Make it happen!

12:52 Unknown 0 Comments

Za oknem upał, niezależnie od pory doby, siedzieć ciężko, stać ciężko, leżeć ciężko, robić ciężko... słowem wszystko ciężko. Najchętniej to by się spało, jadło lody albo nie wychodziło z wody.
A na trening iść trzeba! Mało tego, trzeba politykę w państwie prowadzić.
Biedny ten nasz nowy prezydent, pan Andrzej Duda. W takie upały to i pewno myśleć ciężko. A on dzielnie podróżuje po kraju. "Dudabusem". Klimatyzowanym, oczywiście, ale to nie zmienia faktu, że ciężko. Podróżuje i przekonuje rodaków, że swoje obietnice spełni. 
Oj, ciężko.
Taki upał ma jednak swoje plusy. Obywatele przybywający na takie spotkania z prezydentem liczą na konkretne informacje - co, gdzie, kiedy i w jaki sposób zostanie zmienione. Twardo postanawiają sobie w myślach: "Nie dam sobie wkręcić żadnego kitu, nikt mi nie zrobi wody z mózgu, nawet prezydent. Oczekuję konkretnych decyzji i postanowień!".
No i faktycznie, pan prezydent wody z mózgu im nie zrobi.
Raczej pogoda robi.
W wyniku takiej sytuacji pan Duda ma czyste ręce, a rodacy i tak na jego słowa przystaną.
Bo... co on właściwie takiego powiedział? Zresztą, nieważne.

Boże, jak gorąco!

Polityka w państwie, owszem, ciężka, ale drodzy rodacy, ci, którzy aktywni fizycznie pomimo tego małego piekła na dworze - jak trenować w taką pogodę?!
Istnieją dwie skrajne odpowiedzi - albo bardzo, bardzo, ale to bardzo wcześnie rano (nie, śpioszki - popołudnioszki, o 10:00 temperatura na zewnątrz dobija  już do 30 st. Celsjusza!), albo wieczorem lub w nocy. Ja praktykuję drugą opcję - 19:30 to można rzec, idealny moment na zrobienie treningu.
Oczywiście można znaleźć sobie milion wymówek - że dalej gorąco, że zmęczona, że się nie chce, że się przegrzeję, spocę, będę fuu, że wakacje, że po co, że wolne, że odpoczynek, jednak... 
Tylko ty tracisz na tych wymówkach. Nie twój trener, nie koleżanki czy koledzy z grupy, nie rodzice, nie rodzeństwo, nie znajomi, nie kumpel czy przyjaciółka. To właśnie ty ponosisz największe straty.
Tak samo jest z pisaniem - scenariusz czeka, termin ostateczny zbliża się wielkimi, siedmiomilowym krokami, zegar tyka, i tak dalej, i tak dalej, a... się nie chce, nie ma pomysłu, nie ma czasu, tralalala...

Człowiek to przedziwna istota, powiadam wam. Jeśli mu się nie chce - znajdzie milion argumentów, aby to potwierdzić. Odszuka miliard "za", które utwierdzą go w przekonaniu, że podjął słuszną decyzję. Jednak kiedy przyjdzie moment, w którym trzeba będzie się zmotywować do działania - podda się, nie znajdzie w swojej głowie słów i ochoty do tego, by zrobić coś dla siebie. Zrezygnuje.
A potem, widząc innych, którzy jednak się zmotywowali i zrobili coś dla siebie, zacznie żałować, narzekać i marudzić. Że on to nie potrafi, nie jest w stanie, nie umie, że inni mają lepiej...
Nie, nie mają. Jeśli chodzi o kwestie "chcenia" i "niechcenia" to wszyscy w życiu mamy tak samo.

Dlatego podnieś tyłek z wygodnego łóżka, wymaż ze swojego umysłu wszystkie negatywne słowa i myśli, i idź robić to, co sprawi, że twoje życie stanie się lepsze.

Nie ma, że upał, nie ma że nie chcę, nie ma, że ciężko.

Do roboty!


0 comments:

Sometimes you just need to think about yourself...

14:24 Unknown 2 Comments

Wszyscy wiemy, jak ciężko jest pogodzić codzienne życie, relacje z rodziną i przyjaciółmi, pracę ze swoimi pasjami i przyjemnościami. To niezwykle trudne - realizować się w życiu zawodowym i prywatnym, a także osiągać progres i zdobywać sukcesy w tym, czym zajmujemy się z własnej woli - dla przyjemności czy z innego, równie ważnego dla nas, osobistego powodu. Często szanse na to, aby czas poświęcony na jedną i na drugą sferę naszego życia był mniej więcej taki sam, spadają do zera - bo przecież w domu nieposprzątane, jesteś zmęczony/a po pracy, dzieci i mąż domagają się uwagi, ogródek nieopielony, i tak dalej, i tak dalej... Często domownicy nie rozumieją twojej potrzeby spełniania się także w innych dziedzinach życia i bagatelizują twoje zaangażowanie i zamiłowanie do tego, co robisz "ekstra", po godzinach. Niektórzy próbują zrobić wszystko na raz - wrócić z pracy, posprzątać w domu, pobawić się z dziećmi, ucałować męża i opielić ogródek, a potem lecieć na zajęcia lub zamknąć się w pokoju i oddać się swojej pasji, jednak... czy takie dogadzanie wszystkim jest na dłuższą metę możliwe? Czy w końcu organizm, fizycznie i psychicznie zmęczony, nie podda się i nie powie: "nie, dosyć, nie dam rady, odpuszczam dzisiaj trening/próbę/zajęcia/nie będę pisała/grała itp, itd"? Co wtedy stanie się z naszą miłością, z naszą pasją?
Niestety taka sytuacja często ma miejsce. Nie jesteśmy w stanie zaplanować sobie w odpowiedni sposób obowiązków, odłożyć czegoś na później czy poprosić o pomoc innych, przez co najczęściej wykonywanie tych czynności zajmuje także czas, który jest przeznaczony na "naszą przyjemność". Bywa także tak, że przeciwnie - robimy przed treningiem/zajęciami tyle, ile jesteśmy w stanie i chcemy resztę obowiązków odłożyć na później lub przekazać najbliższym, jednak ci, nie rozumiejąc naszej potrzeby takiego rodzaju odpoczynku, zaczynają robić nam wyrzuty. "Ciągle nie ma cię w domu", "niby jak ja mam zająć się dzieckiem i jednocześnie sprzątnąć łazienkę" - to sprawia, że w naszym umyśle zaczynają się rodzić wyrzuty sumienia i ostatecznie odpuszczamy, poddajemy się, zostajemy w domu i harujemy.
Uważam jednak, że nie powinno tak być. Każdy/a z nas powinna wydzielić sobie czas na własne przyjemności i konsekwentnie pilnować tego, aby przeznaczać go tylko na to, na co kocha. To bardzo trudne i często wymaga wielu poświęceń - znam to z autopsji. Oczywiście w moim przypadku nie chodzi jeszcze o dzieci czy zaniedbanego męża, ale często w imię treningów poświęcałam spotkania ze znajomymi, uroczystości rodzinne czy nawet po prostu czas spędzony w domu, z rodziną. Nie uważam jednak tego za zmarnowany kawałek swojego życia - wręcz przeciwnie, myślę, że dobrze wykorzystałam ten czas. Zdaję sobie sprawę z tego, że moja rodzina czy przyjaciele mogą mieć do mnie żal o to, że nie poświęcam im maksimum swojego czasu, ale sądzę, że równie ważne jest w życiu to, by być w jakimś stopniu "zdrowym egoistą". Każdy z nas powinien poświęcać czas na samorealizację, ponieważ to jest moment, w którym pracujemy nad sobą - nad swoim wyglądem, swoim umysłem, swoją psychiką. To procentuje w przyszłości, dlatego warto się temu w jakiejś mierze poświęcić W końcu to ze sobą będziemy żyć aż do ostatniej minuty. To na siebie będziemy codziennie patrzeć w lustrze. To ze swoimi demonami w każdej chwili będziemy się zmagać. Czyż nie warto sobie tego ułatwić? Czyż nie warto zainwestować w siebie chociażby po to, aby cieszyć się zdrowym, szczęśliwym życiem i by u jego kresu móc powiedzieć, że również o siebie się zadbało?
Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie.
Ja sama do niedawna byłam w stanie zrobić wszystko dla każdego, tylko nie dla siebie. Teraz jednak coraz bardziej rozumiem i uczę się tego, aby myśleć także o sobie. Nie tylko sukces zawodowy czy szczęśliwa rodzina są ważne.
Ważna jestem także szczęśliwa ja.
Myślę, że warto o tym pamiętać.

Dziś był jeden z takich dni, kiedy trzeba było poświęcić czas spędzony z rodziną na rzecz treningu. Czuję jednak, że to zaprocentuje i to całkiem niedługo. Dzisiejsze wyniki całkiem niezłe, 2x8 kg w See Saw Press (43 powtórzenia w ciągu minuty), 2x12 kg w Double Front Squat (10 powtórzeń) i 19 kg w TGU. Jeśli chodzi o tureckie wstawanie - chyba się zablokowałam. Drugie podejście do 20 kg odważnika po dłuższej przerwie i wciąż utykam w tym samym miejscu. Z każdej próby jednak staram się wyciągnąć wnioski.
Wierzę, że niedługo złamię tę "klątwę" i zrobię to.

Spokojnej nocy wszystkim. :)



2 comments:

Iron Dreamer

14:09 Unknown 0 Comments

Pierwszy post. 
Rany!
Jak ja nie lubię zaczynać pisać blogów.
Czy nie można by było tak po prostu, bez tych zbędnych ceregieli, przedstawiania się, oznajmiania, o czym to ja zamierzam tu pisać, po prostu przejść do sedna?
Spróbuję tak zrobić, ale...
Szlag by to trafił, chyba się nie da.
Zatem więc słowem wstępu!
Będę tutaj pisać o wszystkim, co mi się będzie żywnie podobało, ale myślę, że tematycznie będę się kręcić wokół tego, czym się interesuję, co robię, a więc teatr, pisanie, Kettlebell Hardstyle, odchudzanie, zdrowy tryb życia, społeczeństwo, świat, polityka... Mam nadzieję więc, że każdy znajdzie u Iron Dreamer coś, co go zaciekawi.
Iron Dreamer.
Właśnie.
Iron Dreamer to obecnie wyrażenie, które idealnie mnie opisuje. Staram się i nieustannie próbuję połączyć swoją artystyczno - humanistyczną naturę z miłością do sportu, który jak na razie jako pierwszy aż tak bardzo wszedł w moje łaski. Nauczycielka muzyki z mojego gimnazjum powiedziała kiedyś, że: "nie ma możliwości połączenia działalności artystycznej ze sportową". Chodziło jej wtedy oczywiście o działalność w zespole muzycznym i udział w treningach po lekcjach, aczkolwiek jeśli chodzi o pasje realizowane poza szkołą, które, w moim przypadku, są przecież tak skrajnie różne, to również bywa ciężkie. Trudno jest wrócić z treningu, usiąść przy komputerze i napisać scenariusz. To wymaga zamiłowania, samozaparcia i... dużej ilości kawy. ;) Jednak staram się nie zaniedbywać ani ćwiczeń z kulkami, ani moich wymyślonych bohaterów. Mentalnie również nabywam odporności psychicznej, staję się twarda, jednak marzyciele marzycielami pozostają i ja również chyba nigdy nie zmienię się w tej kwestii.
To póki co cała ja.
Iron Dreamer.

Piszę "póki co", ponieważ jedna z przydatniejszych rzeczy, jakich się niedawno nauczyłam, to że niczego nie można brać za pewnik, niektóre rzeczy po prostu się zmieniają bądź przemijają. Także kto wie - może za rok będę biegać na długie dystanse i szydełkować? (Obecnie nie cierpię ani jednego, ani drugiego!)
We'll see. 
Dzisiejszy trening był ciekawy, bo na świeżym powietrzu - w parku miejskim, pod czujnym okiem przechodniów. Wyglądało na to, że byliśmy niezłą atrakcją! Jestem nieziemsko zmęczona, ale lecę po kawę, bo mam parę rzeczy do napisania. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Dalej martwię się swoim swingiem i mobilnością moich bioder. Wygląda na to, że nie są one w najlepszym stanie. Nie wiem jeszcze, jak sobie z tym poradzę, ale muszę coś wykombinować.
30 sierpnia zbliża się wielkimi krokami... *złowieszcza muzyka*
Rany boskie, nienawidzę tej diety... Zjadłam już porządną kolację i dalej czuję się głodna!
Szlag by to wszystko trafił, daj mi ktoś teraz porządny kawał mięsa... #mięsożercanocąwakcji
Na zakończenie rzucę zdjęcie z ostatnich treningów - w niedzielę i w poniedziałek - w poniedziałek był to czysto siłowy trening *oceanmiłooooooości*.
Było to, co bardzo, bardzo lubię - clean, press i squat między innymi.
"Bez przysiadu nie ma zadu!" - jak głosiła moja trenerka, Ula.
Tak więc - róbmy przysiady!
Byleby tylko nie krzesło przed komputer. ;)
Dobrej nocy!




(Zdjęcia należą do Urszuli Paszko (C) i pochodzą z profilu Pięknej Siły na Facebooku.)

0 comments: