My Kettlebell love - snatch!

Miniony tydzień na treningach upłynął pod hasłem egzaminu z podstawowych technik Kettlebell Hardstyle. Muszę szczerze przyznać, że byłam tym wydarzeniem zestresowana - to przecież było podsumowanie tego, czego nauczyłam się w ciągu ostatnich siedmiu miesięcy. Pod żadnym pozorem moja technika nie jest perfekcyjna - z pewnością minie jeszcze mnóstwo lat, tysiące wypoconych godzin na salach treningowych i milion chwil szczęścia i drugie tyle porażek, zanim będę w stanie powiedzieć, że już nic nie mam sobie do zarzucenia w tej kwestii. Trener rzucił nam wyzwanie - mamy ocenić sami siebie. Wykazać się pokorą, wytknąć sobie błędy i prawdopodobnie załamać się, aby potem móc iść dalej. Dzisiejsza noc będzie ciekawa - siadam z długopisem oraz kartką w dłoni i zabieram się za przełykanie swoich porażek. Może nie będzie aż tak źle...
A nawet jeśli będzie to tylko po to, aby potem było lepiej, prawda?
Drugim elementem naszego egzaminu był Snatch Test. Moja miłość do tego ćwiczenia i do tego testu jest nie do opisania - o tym wie cała bielska wakacyjna ekipa treningowa. Mnie zawsze świerzbią rączki do snatcha, nawet jeśli moje dłonie usilnie krzyczą: "Daj nam dzisiaj święty spokój, nie zniesiemy kolejnych odcisków!" (jestem bezduszna sama dla siebie, wiem, to się chyba nazywa masochizm.) Powiem Wam jednak szczerze, że w czwartek miałam wątpliwości czy uda mi się w ogóle przekroczyć próg stu powtórzeń - gorączka i ból brzucha uniemożliwiały mi normalne funkcjonowanie. Ktoś zaraz pewnie pomyśli: "to po co w ogóle szłaś na ten trening"? Otóż sama nie wiem. Może to był akt czystej głupoty, ale ja nienawidzę sobie odpuszczać, tym bardziej gdy czuję, że nie jest jeszcze ze mną tak najgorzej. W czwartek wieczorem nie było, więc zjawiłam się na sali i proszę państwa... pobiłam swój rekord! 120 powtórzeń 12 kg w 5 minut. Byłam w szoku. Nie sądziłam, że w ogóle dobije do swojego normalnego wyniku, a tutaj... rekord?
Kilka kwestii na pewno uległo poprawie od ostatniego Snatch Testu (na Mistrzostwach, 31.08.2015):
1. Oddech - podczas Mistrzostw zupełnie straciłam nad nim panowanie - niby się spinałam, ale w pewnym momencie w ogóle przestałam nabierać powietrze, słowem... zapomniałam o oddychaniu. Teraz cały czas starałam się kontrolować i wykonywać wdech nosem, a wydech ustami. Taka regulacja zdecydowanie pomogła mi wytrzymać te pięć minut i po wszystkim nie paść z bólu płuc czy czegoś innego, co jest generalnie związane z układem oddechowym.
2. Tempo - tak jak zawsze powtarzały Marzanna i Ula, grunt to utrzymać jednolite, stałe tempo. Nie narzucać sobie zawrotnej ilości powtórzeń w ciągu minuty na samym początku, bo potem można nie wytrzymać. Ja jestem takim typem człowieka, który ze wszystkim się spieszy, także i tutaj nie mogło być inaczej. Jednak podczas czwartkowego Snatch Testu usilnie starałam się narzucać sobie spokojne, umiarkowane tempo i jak widać... przyniosło to oczekiwany rezultat.
3. Nieślizgające się dłonie - po Mistrzostwach moje dłonie były w złym stanie, odciski wygoiły mi się dosyć niedawno, więc miałam wątpliwości co do użycia magnezji. Jednakże zaryzykowałam i jestem cholernie wdzięczna temu białemu proszkowi - żadnych ślizgających się czy bolących dłoni! Zwracam honor magnezji - na początku byłam do niej zbyt sceptycznie nastawiona.

Całość egzaminu uważam za udany - niezależnie od rezultatów. Sam fakt, że mogłam w ogóle go zaliczyć, że stałam w czwartek na tej sali po siedmiu miesiącach ciężkiej pracy jest dla mnie niesamowity i bardzo mnie cieszy. Wciąż jestem w szoku, że pomimo upływu czasu, każdego treningu wciąż wyczekuję z utęsknieniem, a po godzinie pocenia się z kettlem w dłoni wracam do domu szczęśliwa i pełna energii. 
Niebywałe, jak te żelazne kulki potrafią wpłynąć na człowieka.

Jakie są Wasze odczucia odnośnie Snatch Testu i ogólnie wszystkich technik Kettlebell Hardstyle? Każdy ma swojego ulubieńca wśród całej siódemki, więc dajcie znać, na co Wy zawsze czekacie na treningu! :D

A na zakończenie krótki i mówiący sam za siebie poradnik:

JAK NIE TRENOWAĆ Z ODWAŻNIKAMI KETTLEBELL: SNATCH

Nie róbcie tego w domu!:P



Życzę wszystkim "miodzio" weekendu!:D

Don't waste your time, because it doesn't come back.

Początek września już dawno za nami, letnie upały i beztroskie dni odeszły w zapomnienie, słowem... czas wziąć się za naukę, drodzy szkolniacy. :P Wiadomo jednak, że nie samym polskim, biologią czy matematyką człowiek żyje - każdy z nas na pewno ma jakieś zajęcia pozalekcyjne, chodzi na balet, na lekcje gry pianina, na kettle, na warsztaty teatralne, biega, pływa, skacze na bungee, cokolwiek... Często jednak wielu młodych ludzi rezygnuje z rozwoju pozaszkolnego, bo "nie mam czasu na odpoczynek", "nie mam się kiedy uczyć", "wracam do domu po nocach". Moim zdaniem to nie w długości doby leży problem, a w tym, jak (nie)potrafimy zarządzać czasem, który jest nam dany.

Cztery czynniki, które sprawiają, że Twoja doba wydaje ci się krótsza niż faktycznie jest:

1. Połowę czasu, który mógłbyś spędzić na robieniu rzeczy, które i tak musisz zrobić, przeznaczasz na narzekanie i zastanawianie się, jakim cudem znajdziesz czas, aby te rzeczy wykonać. (WTF, how is that even possible?!)
2. Oczywiście, bierny odpoczynek (czyt. leżenie na kanapie przed telewizorem czy drzemka na kanapie) jest potrzebny aby zregenerować siły, ale czy naprawdę zamierzasz robić sobie maraton TVN od szesnastej do dziewiętnastej, a potem biegać po domu z paniką na ustach, bo nie zdążysz przygotować się do sprawdzianu z matematyki?!
3. Wiem, że czasami nawet scrollowanie Facebooka piąty raz z rzędu w ciągu piętnastu minut bywa ciekawsze niż te wszystkie funkcje kwadratowe, liniowe, sinusy, pola brył, których nawet nie jesteś w stanie sobie wyobrazić, ale... Tak czy siak musisz to zrobić, jeśli zamierzasz skończyć tę klasę z pozytywną oceną, więc po co marnować czas, jeśli możesz wyłączyć tego swojego pięknego, łososiowego iPhone'a 6 czy inny bajer i odrobić te zdania w półtorej godziny a nie trzy? A potem można iść na zajęcia/trening, ewentualnie... dalej scrollować Facebooka (it's your turn).
4."Najpierw obejrzę jeden odcinek serialu, a potem pójdę się uczyć". *jeden odcinek serialu później* "Eee... obejrzę jeszcze jeden i wtedy na pewno pójdę odrobić lekcje!" *365812 odcinków serialu później* "O cholera, to już piąta rano?! A moje lekcje?!" - odkładanie czegoś, co musisz zrobić na potem nie jest dobrym pomysłem jeśli nie masz wystarczająco dużo samozaparcia i silnej woli. A nawet jeśli je masz - bywa problematyczne (wiem po sobie).

Jak walczyć z samym sobą, swoim lenistwem, niechęcią, złym humorem, frustracją i pesymizmem? Po prostu, tak jak przy kettlach, się cholerka spiąć. Twoja doba ma 24 godziny, z czego przeciętnie 8, drogi uczniu, spędzasz w szkole, a przynajmniej 7 musisz spać, aby w miarę normalnie funkcjonować. Resztę czasu musisz podzielić pomiędzy odpoczynek, jedzenie, naukę i inne rzeczy, na przykład treningi czy próby koła teatralnego. Nie marnuj go więc na bezsensowne przeglądanie Facebooka, oglądanie tasiemcowych seriali w telewizji, a zamiast tego - zainwestuj go w siebie. Nikt nie każe ci być kujonem z samymi szóstkami i piątkami, ale przecież wypadałoby coś wiedzieć, chociażby po to, by w rozmowie z innymi ludźmi zabłysnąć jakąś ciekawostką lub mniej znanym faktem, prawda? Jeśli zaś chodzi o zajęcia dodatkowe - nie rezygnuj z nich, jeśli chociaż jeden z powyższych punktów dotyczy również ciebie. Po prostu przeznacz czas, który poświęcasz na seriale czy Facebooka na treningi czy zajęcia. Wszystko jest kwestią organizacji i generalnie większość rzeczy da się pogodzić, wystarczy tylko zmienić swoje nawyki. Wiem, że to jest trudne - sama mam z tym problem, bo natura ludzka jest niewdzięczną panienką. Jednak cały czas próbuję sobie z nią radzić - planuję, uczę się, robię, to co kocham i szukam równowagi. Przeprowadzka do internatu, nowa szkoła, nowe miasto, nowe warunki, nowa grupa treningowa, nowe zajęcia dodatkowe... Wszystko nowe, wszystko do oswojenia. 
Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Mój dzisiejszy poranek można zaliczyć do punktu trzeciego i czwartego, co oczywiście nie jest godne pochwały, jednak... kończę tego posta i idę robić to, co powinnam!

Miłej i produktywnej soboty wszystkim życzę!:)




Zdjęcie dosłownie "na deser" - WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO NAJWSPANIALSZYM TRENERKOM ŚWIATA - URSZULI I MARZANNIE! Zdrowia, szczęścia, Top Teamu, setek nowych adeptek i... SIŁY! W takiej postaci, w jakiej potrzebujecie. <3



Good memories - the best motivation to keep going

Wiecie co szczególnie spodobało mi się w II Mistrzostwach Kettlebell Hardstyle Challenge 2015? To, że w większości w ogóle nie odczuwałam presji związane z rywalizacją. Traktowałam to raczej w kategorii: "To będzie prześwietny dzień spędzony w gronie ludzi, którzy tak jak ja mają świra na punkcie machania żelaznymi czajnikami". Takie właśnie nastawienie pozwoliło mi wycisnąć z tego dnia maksymalnie tyle radości, pozytywnych emocji i zadowolenia, że nawet teraz, praktycznie tydzień po imprezie potrafię rozmawiać o niej i wspominać ją z wypiekami i uśmiechem na twarzy.
Startowałam już wcześniej w zawodach lekkoatletycznych - ze szkoły, "z biegu", zupełnie nieprzygotowana, niewytrenowana - ot, tako, bo brakowało kogoś do drużyny, bo kiedyś tam gdzieś tam parę razy trenowałam. Pchałam kulą. Te zawody kolosalnie różniły się od Mistrzostw - jeździłam na nie nie w pełni wyćwiczona, nieprzygotowana, zestresowana, pod presją. Atmosfera takich imprez również znacznie różniła się od Mistrzostw - żadnej przyjaznej atmosfery, tylko pozory i uprzejme słówka - "było bardzo dobrze", "nie przejmuj się", jednak w głębi każdy myślał tylko o swoim wyniku. Nie twierdzę, że na Mistrzostwach tak nie było - wiadomo, własny wynik jest najważniejszy, jednak doping napływał z każdej strony - kibicowało się każdemu, bo każdy z nas wiedział, że to jest przede wszystkim walka ze samym sobą - ze swoimi słabościami i ograniczeniami. Nie krytykuję zawodów szkolnych i tego typu sportowych imprez - są one bardzo emocjonujące i z pewnością potrzebne, jednak ja sama źle je zapamiętał z tego względu, że byłam na nie wysyłana bez przygotowania, zupełnie nie liczono się z moimi emocjami i tym, że niewytrenowana będę bardziej się denerwować i przeżywać porażkę. 
Z Mistrzostwami było inaczej - zgłosiłam się na nie sama, a wcześniej sumiennie i regularnie chodziłam na treningi. Jedyne co zawaliłam i czego nie dopilnowałam do końca to dieta. Jednak jeśli chodzi o poziom mojego przygotowania - w moim odczuciu był bardzo wysoki. Dzięki temu stres jaki odczuwałam znacznie różnił się od tego, który towarzyszył mi na Lidze Lekkoatletycznej - był spowodowany bardziej niewiedzą odnośnie tego, co mnie czeka, a nie faktem niemożliwości przewidzenia swoich wyników czy perspektywą wielkiej porażki. Może też zwyczajnie chodziło o to, że w żelaznych czajnikach jestem zakochana na zabój, a kula była po to, aby mieć wyższą ocenę na wychowaniu fizycznym i by "podciągać" wyniki całej drużyny na zawodach.
Jedno wiem na pewno - na zawody szkolne raczej nie wybieram się w najbliższym czasie, a do III Mistrzostw Kettlebell Hardstyle Challenge 2016 został jeszcze rok, tak więc...

Keep training, keep going!

Serdecznie gratuluję również zwycięzcom tegorocznych Mistrzostw - szczególnie tym, którzy są mi najbliżsi: Urszuli Paszko, mojej trenerce/mentorce zajęcia I miejsca w Kategorii Professional Kobiet i jednocześnie uzyskania tytułu Mistrzyni Kettlebell Hardstyle 2015; Helenie Iwaniuk  z Pięknej Siły, z którą razem trenowałyśmy zajęcia III miejsca w Kategorii Amator Kobiet; Urszuli Kiryluk ze Wschodniej Siły, z którą również miałam okazję trenować zajęcia II miejsca w Kategorii Amator Kobiet; Piotrowi Pacowi, mojemu trenerowi zajęcia III miejsca w Kategorii Professional Mężczyzn oraz Dream Teamowi z Bielska Podlaskiego (Urszula Paszko, Marzanna Wieczorek, Piotr Pac, Kuba Kozłow, Jakub Sawicki) , który uzyskał I miejsce w swojej kategorii!
Wschód po raz kolejny pokazał, że trzeba się z nim liczyć!
Gratuluję Wam z całego serca i życzę dalszych sukcesów!

Poniżej mała fotorelacja autorstwa mojej niezawodnej i najukochańszej siostry Katarzyny Owerczuk. Zapraszam!


Sam odważnik nie wystarczył, trzeba było podoczepiać...
Pan trener Mirosław Jurczak w wersji elegance.

Tacy panowie musieli się pokazać, nie było innego wyjścia...

Marcin, wymiatasz!
Pani Sędzia Angelika pokazuje, jak wykonać poprawnego snatcha.
Street Workout Hajnówka. Jak oni to robią...


Wielkie kulki poszły w ruch...
High bridge!
Wschodnia Siła vs Piękna Siła :D
Nieszczęsny Front Squat...
Jak Ula krzyczy, że masz wytrzymać do końca, to wytrzymujesz bez gadania, zrozumiano?

Oto właśnie ci państwo, którzy tak kochają żelazne czajniki.

Spojrzenie godne zabójcy...

I poszły z tym żelastwem!

Wyciskamy, nie poddajemy się...

Oto przed państwem dwie zwyciężczynie wyciskające 2x12 kg. Szacunek!
Łaaaaa, lecisz do góry, kettelku, lecisz!
Co to byłby za blog jakbym nie dała selfies?

 
Na zdjęciu Angelika Przybyłek, której nie muszę nikomu przedstawiać oraz Gosia Grygoruk - osoba, której jak dotąd nie znudziło się słuchanie moich wywodów o kettlach. Szacun dla niej!
It's simple - with my Iron Sister!<3



Plan na najbliższe miesiące? Kettlebell Hardstyle 2-3 w tygodniu i konsekwentna dieta. Poza tym próbuję wdrożyć bieganie w mój napięty grafik. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Trzymajcie się ciepło, czajnikowcy i nie tylko!<3

This is gonna be war.

Zamierzam powiedzieć Wam jedną rzecz - jestem cholernie zestresowana.
I zapewniam was, że nie tylko ja.
Jutrzejsze Mistrzostwa to dla mnie nie jest walka o medale, o podium i takie tam. Taka walka to akurat nie jest moja walka.
Moja jutrzejsza walka to walka tej  Ewy, którą staram się stać - silnej, pewnej siebie i optymistycznej dziewczyny z leniwą, zakompleksioną, słabą i pesymistyczną Ewką. Może dla kogoś z was rozdwojenie osobowości to przypadek kwalifikujący się do leczenia psychiatrycznego, ale ja zaręczam, że wszystko ze mną w porządku.
Jednak każdy trening, każde wyjście na scenę to dla mnie bitwa. Staczam je każdego dnia - większe, mniejsze, lecz każda znaczy coś innego i coś innego do mojego życia wnosi. Jutro natomiast zamierzam rozegrać wojnę. Zamierzam zniszczyć te wszystkie bariery, które wytworzyło moje ciało i psychika. Zamierzam ze sobą wygrać.
Jednak będę was bardzo potrzebowała. I powtarzam - nie tylko ja.
Ludzie, którzy również startują w tych zawodach w różnych kategoriach mają swoje cele, które chcą jutro osiągnąć. Jednak niezależnie od tego, jakie postawili sobie wyzwania, oni wszyscy potrzebują usłyszeć, że jesteście z nimi.
Rodzino, przyjaciele, znajomi - bądźcie tam z nami jutro. Krzyczcie jak najgłośniej możecie. Uwierzcie mi, kiedy usłyszę doping moich najlepszych przyjaciółek, które będą krzyczały: "Zrobisz to! Uda ci się! Ciśnij!" to zrobię to, uda mi się, będę cisnęła. Chociażby nie wiem jak paliło w udach, chociażby nie wiem jak bolały ręce, chociażby nie wiem jak głośno leniwa Ewka w mojej głowie będzie krzyczała "Zostaw to cholerstwo, idiotko, nie dasz rady!".
Dam radę, zrobię to.
Jednak potrzebuję was. Wszyscy was potrzebujemy.
Nawet jeśli nie wiesz, z czym to się je, nie znasz ludzi, którzy startują, myślę, że powinieneś przyjść. Aby poczuć te emocje, zaangażowanie, miłość do tych żelaznych kulek.
Tak, to jest miłość.
Twarda, ciężka, nieustępliwa, ale jednak.

A tak poza tym - tak jak mówiłam, zabawa będzie PRZEDNIA!:D Mnóstwo atrakcji, dobra muzyka, przystojni faceci, wysportowane laski, konkursy dla publiczności...

Słowem - zajrzyj do nas!

A wspominałam, że poznałam dzisiaj na żywo najlepszą blogerkę świata Angelikę Przybyłek z PowerWorkoutu?
Nie?
No to mówię.
Tak?
Mówię jeszcze raz:

POZNAŁAM ANGELIKĘ PRZYBYŁEK, POZNAŁAM ANGELIKĘ PRZYBYŁEK! *-*


Na żywo jest jeszcze lepsza niż w Internetach. *-*

Marzenia się spełniają. 

Trzymajcie się ciepło i...

WIDZIMY SIĘ JUTRO NA MUSZLI KONCERTOWEJ W PARKU KRÓLOWEJ HELENY W BIELSKU PODLASKIM!
START - 10:00!

Spokojnej nocy. :)

You are what you eat.

Dietetyk ze mnie żaden, niezliczoną ilość razy próbowałam być na diecie wszelkimi sposobami z różnymi skutkami. Nie wątpię (a wręcz przeciwnie) w zbawienną opiekę dietetyka i profesjonalnie ułożony jadłospis oraz plan treningowy, jednak jestem obecnie w takim momencie swojego życia, kiedy wykupywanie wszelkiego rodzaju pakietów czy zapisywanie się pod opiekę lekarza jest bezcelowe, ponieważ od września gotowanie i przyrządzanie posiłków będzie poza moim zasięgiem. Tak więc obecnie sama staram się zmienić swoje nawyki żywieniowe. Jeśli macie czas, możliwość i pieniądze aby zasięgnąć długotrwałej porady dietetyka - zróbcie to. Te wszystkie zdjęcia na Facebooku i innych stronach, gdzie po lewej widzimy otyłą kobietę, a po prawej ta sama pani waży piętnaście kilogramów mniej w to większości nie bujda. Zdrowe i przede wszystkim racjonalne odżywianie połączone z dopasowanym do możliwości danej osoby planem treningowym to jest recepta na sukces. Brzmi banalnie, macie wrażenie, że gdzieś już to słyszeliście? Fakt, nie objawiam wam teraz najnowszego odkrycia naukowego. To stare jak świat stwierdzenie, w które niestety większości społeczeństwa wciąż ciężko uwierzyć.
Jeśli chodzi o mnie - nie mogę przestać wściekać się na siebie, że zmarnowałam całe wakacje, myśląc, że po prostu nie jedząc słodyczy i ćwicząc zrzucę zbędne kilogramy. Tymczasem moja waga nie zmieniła się ani w jedną, ani w drugą stronę - po prostu stanęła w miejscu. Dlaczego? Z pomocą pani dietetyk, do której chodzę na pomiar ciała za pomocą specjalnej wagi (Tanity), zrozumiałam, że zjadałam dziennie tyle kalorii i tyle samo spalałam, co nie spowodowało wzrostu wagi. Jednak schudnąć w taki sposób również nie mogłam, ponieważ na ćwiczeniach traciłam tylko te kalorie, które danego dnia jadłam - a nie gubiłam tę tkankę tłuszczową, którą już od dawna mam zmagazynowaną w swoim ciele. Na tym polegał cały błąd mojego "odchudzania".
Aby zacząć tracić wagę, należy zrozumieć jedno - musimy jeść mniej, niż dotychczas, obciąć jakąś część kalorii, które dotąd wchłanialiśmy wraz z różnymi pokarmami. Wtedy nasz organizm podczas codziennego wysiłku fizycznego będzie mógł wykorzystywać nagromadzone dotąd zapasy tkanki tłuszczowej i spali je. 
Jeść mniej nie znaczy jednak być głodnym. Nasze posiłku muszą być zbilansowane - zawierać odpowiednią ilość różnych makroskładników. Powinny być też sycące, po to, żebyśmy godzinę po zjedzeniu obiadu nie poczuli głodu. 
Właśnie. Jednym z moich problemów jeśli chodzi o odżywianie było też podjadanie. I nie chodzi o to, że czekając na obiad zajadałam chipsy czy paluszki. Nie, moje podjadanie było "zdrowe" jeśli chodzi o produkty - jabłko, nektarynka, czereśnie, śliwki itp, itd. Jednak nawet zjadanie zdrowych rzeczy pomiędzy posiłkami jest niewskazane - w końcu nawet jabłka czy śliwki zawierają nie tyle co kalorie, ale węglowodany. Takie podjadanie dezorientuje również żołądek - sprawia, że cały czas odczuwamy nie tyle co głód, a "chęć" na tak zwane, niesprecyzowane "coś". Mając takie "chęci" kilka razy w tygodniu po kilka razy w ciągu dnia, łatwo można doprowadzić do nadwagi. 
Jak więc ja zaczęłam zmieniać swoje nawyki żywieniowe?
Przede wszystkim zaczęłam szperać w internecie w poszukiwaniu dietetycznych przepisów na posiłki. Zazwyczaj była przy nich napisana ilość kalorii w stu gramowej porcji. Powiem wam szczerze, że na kalorie szczególnie nie zwracałam uwagi, raczej na zawartość cukrów, tłuszczów i białek. Układałam z tych przepisów jadłospis na cały dzień - pięć posiłków, które jadłam co trzy godziny. Robiłam listę zakupów, kupowałam, co było potrzebne i... zabierałam się do roboty. Nieoceniona była pomoc mojej mamy i siostry, ponieważ ja... cóż, nienawidzę gotować (w sumie to może być kolejny powód, dlaczego nie mogłam wcześniej zabrać się za normalną dietę). Jeśli wiedziałam, że następnego dnia nie będzie mnie w domu i będę musiała zjeść w mieście, w podróży, u babci, przygotowywałam pojemniczki. Na telefonie ustawiałam pięć alarmów, aby nie zapomnieć, o której mam zjeść.
Jeśli chodzi o płyny - tylko woda. Mnie osobiście nigdy do soczków, Tymbarków i Coca Coli nie ciągnęło, więc nie miałam z tym problemów. Świetna na "chętkę na coś" jest również zielona herbata - bardzo dobrze wpływa na metabolizm i przynajmniej u mnie niweluje chęć zjedzenia czegoś.
I oczywiście obowiązkowo treningi - teorie są różne, że niby minimum trzy razy w tygodniu, inni że cztery... Ja w ostatnich tygodniach wakacji mam szaleństwo na kettlach - chodzę na sześć treningów w tygodniu, ale tylko trzy z nich są to typowe treningi, natomiast pozostałe trzy - to nauka/przypomnienie techniki i zasad pracy z odważnikami. Na każde chodzę z ochotą, bo wszystkie tak samo przynoszą mi radość. :)
Co jest jeszcze dla mnie ważne w zmienianiu nawyków żywieniowych? Wsparcie rodziny i przyjaciół - to, że nie śmieją się ze mnie, kiedy nagle w parku wyciągam pojemnik z jedzeniem i wcinam jakąś dziwnie wyglądająca pastę (kocham ich za to, że potrafią ją ze mną zjeść i powiedzieć, że im smakuje!), że pomagają mi w przyrządzaniu posiłków i robieniu zakupów oraz, że są wsparciem psychicznym i motywacją.
Moja dobra rada na koniec - zanim jednak zabierzesz się za samodzielne zmienianie swoich nawyków żywieniowych - uzbrój się w cierpliwość, silną wolę i optymizm.
Będzie ciężko, ale jestem pewna, że się opłaci!

Miłego wieczoru!:)

Train wherever you are!

Zanim rozpoczęłam swoją przygodę z treningami Kettlebell Hardstyle, nieustannie próbowałam wprowadzić element ruchu do swojego życia za pomocą tak prostego narzędzia, jakim jest portal Youtube.com. Nie miałam funduszy, a może bardziej czułam opór przed wyjściem z domu i ćwiczeniem w grupie. Nie wiedziałam też, czy w Bielsku w ogóle odbywają się tego typu zajęcia, a siłownia odrzucała mnie wizją samych napakowanych gości i wysportowanych dziewczyn patrzących na mnie i moją niezbyt "fit" figurę z pogardą. Ćwiczyć - a co za tym idzie schudnąć, chciałam jednak bardzo, więc razem z Jillian Michaels, Jessicą Smith i Mel B zaczęłam robić treningi w domu.
Pamiętam, że zaczęłam od słynnego programu Jillian Michaels "30 Days Shred". Program zawierał trzy poziomy - na każdym ćwiczyło się przez 10 dni. Ćwiczenia na filmiku pokazywała Jillian wraz z dwoma asystentkami, które prezentowały również zmodyfikowane wersje różnych ruchów, tak aby i początkujący, i zaawansowani byli w stanie je wykonać. Program był ciekawy, stanowił wyzwanie, nie nudził się, a te trzydzieści minut ćwiczeń mijało jak jedna chwila, jednak co ważniejsze - w połączeniu z dietą po miesiącu faktycznie było widać rezultaty. Jeśli chodzi o inne programy Jillian Michaels ciekawy był jeszcze ten pod nazwą "Yoga Meltdown", który również miał dwa poziomy oraz pojedyncze filmiki związane z kickboxingiem. Sama Jillian jako trenerka była motywująca, jednak denerwowało mnie to, że na filmiku... nie ćwiczyła razem ze swoimi asystentkami! Zdecydowanie wolałam widzieć, że trener "skacze" razem ze mną.
Po Jillian Michaels przyszedł czas na Jessicę Smith - jej treningi, z których korzystałam, były mniej intensywne i dłuższe, ale również ciekawe. Ćwiczyłam różnego rodzaju "walkingi" i bardzo polubiłam Jessicę oraz sposób, w jaki motywowała ćwiczącego do pracy. No i przede wszystkim... męczyła się razem ze mną! A jej piesek był przeuroczy.
Jeśli zaś chodzi o Mel B to tylko jeden z jej treningów wbił się w pamięć jako ten "ciekawy". Był to "Dziesięciominutowy trening nóg". Wykonywałam również inne - między innymi na brzuch, ale nie zrobiły na mnie pozytywnego wrażenia. Wszystkie treningi Mel B są wymagające i pomimo tego, że trwają krótko, ich intensywność jest bardzo duża. Sama Mel jako trenerka jest szalenie motywująca, a przede wszystkim bezpośrednia.
Był też w moim życiu moment, kiedy pokusiłam się o ćwiczenia z Ewą Chodakowską i one również zapadły mi w pamięć. Z treningów Ewy wykonałam co prawda tylko jeden - 30 minutowy gotowy trening przygotowany dla Detocell Academy i był on bardzo ciekawy - podzielony na partie, bogaty w interesujące ćwiczenia i stanowił dla mnie wyzwanie. Ewa jako trenerka sprawdziła się bardzo dobrze - sprawiła, że wytrwałam do końca.
Odkąd zaczęłam trenować pod okiem instruktorów z Centrum Kettlebell Polska, nie korzystam już z tego typu treningów, jednak jeśli ktoś nie jest w stanie pod względem finansowym czy zwyczajnie brak mu czasu na wyjście z domu, to polecam spróbować treningów w zaciszu własnego salonu - filmiki z ćwiczeniami są dostępne w sieci, a przyrządy, których zazwyczaj używają trenerki to hantle i piłka. Te rzeczy są niedrogie i często do kupienia w sklepach typu Biedronka czy Lidl. Zamiast hantli możecie użyć też butelek z wodą - efekt jest taki sam. Pamiętajcie jednak by nie przeforsowywać się i starać się wykonywać ćwiczenia według zaleceń trenera. Tylko poprawnie wykonywane ruchy mogą uchronić was od kontuzji.

Miłego dnia życzę i udanego treningu!:)


The truth is...?

Nie jestem specjalistką odnośnie sportu, zdrowia, zdrowego odżywiania i innych tego typu rzeczy, aczkolwiek podczas swojej już półrocznej przygody z kettlami  mogę stwierdzić jedno - napatoczyłam się już na parę stwierdzeń, jak się potem dowiedziałam, fałszywych, którymi teraz chciałabym się z wami podzielić i które, nie jako pierwsza, po raz kolejny chciałabym obalić. Uwierzcie mi, sama na początku byłam święcie przekonana, że tylko robiąc brzuszki wyrobię sobie piękne mięśnie brzucha (bzdura!), a moi rodzice wyrażali obawy odnośnie tego, czy nie połamię sobie kręgosłupa dźwigając "to żelastwo" (kettlebells). Teraz, mądrzejsza o kilka życiowo - treningowych prawd przedstawiam wam 4 mity na temat treningów siłowych, które przyprawiają mnie o białą gorączkę:

1. Kobieta: "Ale przecież ja SPUCHNĘ od podnoszenia ciężarów!"

Wiele pań ma obawy odnośnie treningów siłowych, ponieważ boją się, że poprzez podnoszenie kettli, sztangi czy hantli ich sylwetka upodobni się do sylwetki, na przykład takiego... Mariusza Pudzianowskiego. Owszem, można do tego doprowadzić, aczkolwiek wydaje mi się, że wymaga to specjalnego planu treningowego oraz diety. Drogie panie - sprawdziłam to na sobie - nic złego się nie stało z moją sylwetką przez pracę z ciężarami i nie widziałam na zajęciach ani nie słyszałam jak dotąd o nikim takim, kto "spuchł" bądź drastycznie zwiększył objętość swoich mięśni po normalnych treningach z obciążeniem. Wręcz przeciwnie, sylwetki moich koleżanek i pań, które pracują z kettlami, po sumiennych treningach i diecie, wyglądają przecudownie.

Zresztą, wejdź TUTAJ i przekonaj się sama.

2. Brzuszki moim sposobem na piękny, płaski brzuch!

Nic bardziej mylnego. Owszem, mięśnie naszego brzucha podczas wykonywania wszelkiego rodzaju "ćwiczeń na brzuch" mogą stać się grubsze i mocniejsze, jednak jeśli najpierw nie pozbędziemy się tego, co je "okrywa", a więc zbędnej tkanki tłuszczowej, nie będą one widoczne. Tkanki tłuszczowej można się pozbyć wykonując hardstyle'owe swingi, jeżdżąc na rowerze, pływając, biegając.

3. Ćwiczenia z Kettlebells szkodzą kręgosłupowi i mogą doprowadzić do kalectwa.

Owszem, jak każde nieprawidłowo wykonywane ruchy i ćwiczenia, kettlebells również mogą doprowadzić do poważnych bólów kręgosłupa czy kontuzji. Jeśli jednak ćwiczymy poprawnie, według zaleceń DOŚWIADCZONEGO instruktora i pod jego czujnym okiem, wpływ kettlebells na bóle kręgosłupa i wszelkie związane z nim choroby i patologie może być zbawienny. Wszystko z głową, a nikomu nic się nie stanie.

4. "Nie podnoś tego, jesteś za młoda!".

Istnieje mit, jakoby podnoszenie ciężarów przez nastolatki mogło przyczynić się do zahamowania ich wzrostu. Wzięło się to z teorii, że trening siłowy może uszkodzić kości i zatrzymać ich rozwój. Jednak jest wręcz przeciwnie - trening siłowy może zapobiegać takim sytuacjom i dobrze wpływać na rozwój i sprawność młodych ludzi. Dlatego drodzy rodzice, nie bójcie się! Jeśli tylko wasze dziecko ćwiczy pod okiem doświadczonego instruktora - na pewno nic mu się nie stanie.

Podsumowując, jeśli kiedykolwiek spotkacie się z innymi, podejrzanie brzmiącymi "prawdami" na temat treningów, głoszonymi najczęściej przez "doświadczonych" trenerów i ćwiczących - nie dajcie się zwariować i pomyślcie logicznie, czy to, co mówią ci "znawcy" i "specjaliści" przypadkiem zasadniczo nie mija się z prawdą.

Udanej soboty życzę!:)

Źródła:
https://www.kulturystyka.sklep.pl/catalog/gfx/newslettery/169newsleter.html
http://facet.interia.pl/aktywnosc/silownia/news-treningowe-mity-10-najwiekszych-bzdur,nId,938617